wtorek, 26 września 2017

Dlaczego czytam?



O a ty znowu z książką? Cieńszych nie było? Coś pożytecznego byś porobił a nie tylko czytasz i czytasz. Tego typu pytania czy też stwierdzenia towarzyszyły mi przez praktycznie całe gimnazjum i przynajmniej początek liceum. Przywykłem do nich, choć nie spływały po mnie jak woda po kaczce. Irytowały mnie i nie mogłem ich zrozumieć. Jak można nie czytać, nie szanować tego że ktoś inny czyta. To nie mieściło się w mojej głowie. Jednym z wielu zacnych zachowań które zostały mi przyswojone przez rodzicieli jest ciągota ku czytaniu, szacunek do książek jako tekstu kultury i przedmiotów jako takich. Dopiero na studiach pierwszy raz podkreślałem coś w książce (bardzo delikatnie ołówkiem) bo wcześniej mimo czasami takiej potrzeby nie potrafiłem się przemóc. Ale to tyle tytułem wstępu - moja przygoda z czytaniem zaczęła się w latach dziecięcych dzięki mym rodzicom, a czemu trwa dalej teraz - gdy sam dokonuje decyzji ?

Jest co najmniej kilka powodów:

Ucieczka - dobra lektura zwłaszcza z działu tak lubianej przeze mnie fantastyki pozwala się totalnie odciąć od spraw zaprzątających nam głowę. Jeśli fabuła jest dobrze poprowadzona a akcja dynamiczna to odrywamy się od miejsca gdzie obecnie się znajdujemy i przenosimy się w czasie,przestrzeni a często, i w rzeczywistościach. Czy to będą postapokaliptyczne ruiny Moskwy po których poruszać się mają odwagę tylko dzielni stalkerzy z metra, przepełnione skupieniem mury Oxenfurckiego uniwersytetu czy kopalnie Morii to są to wspaniałe miejsca (wspaniałe przynajmniej dla opowiadanej historii po w mieście na które zrzucono bomby atomowe mieszkać bym nie chciał) w których możemy się schować. Nie ma to brzmieć : "hlip, hlip - świat mnie nie kocha, nikt nie rozumie. Idę się zamknąć w piwnicy gdzie są moje książki, one tylko mnie rozumieją, przyjaciółki...". Nie. Nie chodzi o to żeby przestać żyć realnym światem, przestać stawiać czoła wyzwaniom dnia codziennego i uciekać do bezpiecznej baśniowej krainy gdzie nieprzyjemności spotykają tylko bohaterów powieści a my bezpiecznie z perspektywy obserwatora to wszystko przeżywamy. Książki mogą być ucieczką tylko na chwilę i z tego tylko tak należy korzystać. Pozwalają w wolnej chwili zając myśli czymś innym, nie pozwalają błąkać się myślom swobodnie w poszukiwaniu "a o czym przykrym i dołującym by pomyśleć teraz" (nie wiem czy Wy tak macie, ale gdy ja za długo nie mam zajęcia; kładę się spać czy jadę na rowerze to w takim kierunku idą me myśli). Pozwalają przeżyć to czego nigdy nie dokonamy, są więc ucieczką od ograniczeń naszego świata. I nie dotyczy to dalekich wypraw bo to jest od nas zależne, dostępne przy prawidłowym gospodarowaniu środkami czy czasem. Ale na stan mojej wiedzy nie możliwe jest uczestnictwo w wyprawie krasnoludów mającej na celu wykradzenie smokowi skarbów czy pomoc inkwizytorowi - detektywowi w rozwiązywaniu problemów. Dla mnie jest to też ucieczka przed cywilizacją. Bo gdzie jak nie w książce znajdę obcowanie z Indianami, ich życie codzienne i polowania. Howgh.

Motywacja/inspiracja - mało rzeczy tak mnie motywuje do działania jak opowieść o kimś komu się udało. Spełnił marzenia. Ciężko na to pracował ale mu się powiodło. Dla mojej podświadomości nie jest ważne czy osiągnął coś prawdziwy człowiek z krwi i kości czy fikcyjny bohater. Ważne jest pokazanie drogi, procesu, pracy a często wyrzeczeń. Jakoś tak to działa - "jeśli on dał radę to ja też". Wystarczy tylko brać z książki to czego potrzebujemy.  We "Wszystko za życie" Chrisowi udało się dotrzeć na Alaskę i porzucić życie w cywilizacji. Taki był jego plan, realizował go stopniowo i osiągnął cel. Tym że na tej Alasce zginął musimy się przejmować bo to była prawdziwa tragedia ale niech to nas nie blokuje. Wyciągnijmy naukę. Bądźmy trochę bardziej poważni i nie lekceważmy Natury. Ale dążmy do marzeń. Bo się da. Bohaterowie powieści czy konkretne opowieści przedstawione w książkach nam to udowadniają.
Jeśli natomiast mamy etap wątpliwości, zastanowienia, wahania  już za sobą - a teraz twardo przemy naprzód do naszego celu to możemy się treścią zainspirować. To co osiągnęli inni może nam wskazać drogę, podpowiedzieć pewne rozwiązania. Nie ma być tak, że rozpoczniemy poszukiwania kogoś o takim samym przypadku co nasz, który został opisany w książce, przeczytamy i po wszystkim. Tak to chyba niestety nie ma (a jeśli jest to ja nic nie wiem).
Istnieją też specjalne książki motywacyjne czy inspirujące. Takie bardzo konkretne (sportowe zachęcające do ćwiczeń, przeżycia minimalistów którzy ukazując swoją drogę chcą zachęcić innych, pokazać że mimo iż nie jest łatwo to warto dążyć do celu, życiorysy świętych) książki które tylko lub głównie to mają na celu. Może warto przemyśleć sięgnięcie po taką pozycję.
Od ludzi można usłyszeć różne słowa. W życiu także różnie bywa. Ale ja mimo, że przeczytałem w życiu sporo to jeszcze nie było książki która by mnie zdemotywowała. Może to fart, zwykły szczęśliwy traf ale tak było.

Rozwój - Na obozach gdy jeżdżę jako wychowawca spotkałem bardzo różnych uczestników.Różnili się wiekiem, tym co wynieśli z domu rodzinnego, miejscem zamieszkania ale także bardzo językiem którego używali. Nie mówię tu o osobach nie mówiących po polsku ale o "rodzaju" języka polskiego. Było kilka przypadków gdy język polski był drugim językiem. Dzieci emigrantów czy takie które wyprowadziły się z rodzicami lata temu. Mimo trudności potrafiłem porozumieć się ze wszystkimi; jednak najbardziej denerwują mnie dzieci bez znajomości słownictwa. Nie wymagam by rodzice czytali w domu na głos encyklopedię, słownik a dodatkowo w tle filmy edukacyjne. Nie chcę by wszyscy mieli wyszukane "salonowe" słownictwo, osoby z rodzin o nie inteligenckich tradycjach nie są gorsze. Ale najgorsze co może być to ktoś kto nie potrafi porozumieć się z innymi nie ze względu na wstyd, głupotę czy inny powód a brak znajomości bardzo podstawowego zasoby słów, takiego niezbędnego do życia. Zamiast nawet nieporadnie składanych zdań, czy seplenienia co częste u małych dzieci słyszę "eeeeee", "yyyyyyy", "ten no taki...". Bardzo mnie to irytuje. A jest na to bardzo proste lekarstwo. Czytać. Wiadomo, że książka nie zastąpi rozmów, tak potrzebnych do nauki relacji międzyludzkich czy właśnie poszerzania słownictwa ale jest najlepszą namiastką. Bo nie mówię tu o wartości książek typowo przeznaczonych do edukacji i nauki - podręczników, książek historycznych czy popularnonaukowych. Czytając cokolwiek poszerzamy swoje słownictwo. Rozwijamy wyobraźnię, uczymy się koncentracji i ćwiczymy umysł. Zdobywamy kontekst kulturowy - możemy o tym co przeczytaliśmy rozmawiać z innymi, pozwala zrozumieć liczne nawiązania. Poza czasem (bo nie trzeba książek kupować, są biblioteki, treści dostępne w internecie) nic nie tracimy. A właściwie czytając nie tracimy czasu a go inwestujemy.

Rozrywka/odpoczynek - czytanie daje możliwość fizycznego odpoczynku. Jeśli nie jesteśmy śpiący (bo wtedy czytanie przynajmniej u mnie kończy się na przymusie wracania do już przeczytanych treści i ponownego analizowania) to książka jest świetną okazją do odpoczynku. Nie jest stratą czasu na leżenie i noc nie robienie. Tak jak pisałem wyżej, inwestujemy czas a przy okazji możemy dać odetchnąć strudzonemu ciału.
W większości wypadków wolę książkę od filmu. Nie jesteśmy ograniczeni przedstawiona treścią w filmie a samemu sobie wszystko wyobrażamy. Lubię spędzać czas nad książką zwłaszcza gdy wiem że mogę się w niej zanurzyć i niczym innym nie przejmować. Odpręża, wycisza. Zresztą argument o rozrywce broni się sam.

PS. Jeśli gdzieś ten wpis traci składność, spójność lub delikatnie logikę to przepraszam. Pisałem go na raty, na baaardzo wiele rat ;) Potem dokonując oglądu całości wydało mi się to do przyjęcia, ale no cóż, może nie dla każdego ;)

sobota, 9 września 2017

Równowaga w odtrąceniu

Ultra nowoczesny telefon na wypadzie "minimalistyczno - buschraftowo -  historycznym " .
Łuk ogniowy w plastikowym worku.   Hubka do krzesiwa kowalskiego w worku strunowe.
Kuty nóż oprawiony w poroże w pięknych skórzanej pochewce trzymane na nylonowym pasku.
To tylko kilka przykładów rzeczy które moim zdaniem do siebie nie pasują. Kiedyś takie połączenia bardzo mi się nie podobały,   nie szanowałem takich rozwiązań. Jednak to podobno zmienność decyzji świadczy o ciągłości dowodzenia. Wraz z upływem lat zmieniają się poglądy na różne sprawy.
 Paweł Supernat z Survivaltech mówił w jednym z ostatnich swoich filmików w zachowywaniu równowagi w kupowaniu sprzętu - że nie należy mieć noża za miliony dolarów a chodzić w najtańszych rozwalający się butach. Podobną równowagę trzeba zachować w podejściu do filozofii puszczaństwa czy buschraftu.
Mam nadzieję nigdy nie pozbyć się marzeń (odległych planów brzmi lepiej ;)) o chacie  z bali na Alasce,   wyprawie z tipi, poszerzaniu  swojej wiedzy dotyczącej umiejętności Indian, czy innych raczej nie dzisiejszych  w sprawach. Wiem jednak że inne sprawy powinny być priorytetami. Nawet w nauce survivalu i  buschraftu są kwestie bardziej i mniej ważne.  Bo zanim człowiek poświęci się ogarnianiu łuku ogniowego czy krzesiwa kowalskiego to używanie poprawnie zapałek czy nowoczesnego syntetycznego krzesiwa powinien mieć już ogarnięte.
Nie należy odrzucać części nowoczesnych rozwiązań (całości też raczej nie ale byłaby to większa konsekwencja w działaniu). Musimy zaakceptować to w jakich czasach żyjemy i że epoka traperów  już przeminęła. Prawie niemożliwe jest odcięcie się od cywilizacji i życie jak nasi przodkowie.  A nawet jeśli się da to może to być niebezpieczne.Bo kiedyś gdy komuś się coś stało w górach to był zdany na siebie i ewentualnie tych co go usłyszą,  teraz gdy będąc odpowiedzialnym zabierał że sobą telefon ma możliwość wezwania służb.
Cena "poddania się" nowoczesnym technologiom rozwiązaniom jest warta zapłacenia za bezpieczeństwo i wygody.Przynajmniej według mnie.
Takie przemyślenia mi się dzisiaj zrodziły to się dzielę .
Pozdrowienia.
A.

PS. W ramach działania adekwatnie do mych myśli - większość tekstu napisałem na telefonie, a właściwie go podyktowałem. Potem tylko korekta na kompie i gotowe. Fajne rozwiązanie, nie wiedziałem że to działa tak sprawnie. Mogłem być na bieżąco z rozwiązaniami technologicznymi, zwłaszcza biorąc pod uwagę me otoczenie (brat i ojciec w branży) ale ja to odtrącałem. Czas ponadrabiać.

środa, 6 września 2017

Docenić Dom.






„Są drogi które tylko łączą ze sobą domy
Są drogi które same z czasem stają się domem.
Być może jest gdzieś taki dom, w którym tylko Ty i ja
Lecz póki co ty swój dom a ja swoją drogę mam.”

Aldaron, „Fala za falą”

Dla jednych miejsce do którego się wraca, miejsce z którego się wychodzi.
Synonim Rodziny, dzieci, rodziców. Cztery ściany, mieszkanie, hacjenda.
Jeden wynajęty pokój, wielki gmach czy kawalerka.
Każdy ma lub powinien mieć taką przestrzeń.
To tutaj powinno być bezpiecznie, bez przygód, a przynajmniej bez tych niechcianych; niespodziewanych (no dobra te to mogą być i w domu ale twórzmy sobie taką sielankową wizję).

Gdy zajedziemy po długiej trasie i rozpakujemy plecak bez zamiaru szybkiego ponownego pakowania towarzyszą nam dwa uczucia – ulga i żal.

Ulga, radość z powrotu. Wreszcie nie jest to mieszkanie gdzieś na ćwierć gwizdka, tylko przekładanie rzeczy z plecaka/torby do szafki i z powrotem. Gdy się rozpakowywujemy ma to wymiar symboliczny – zamierzamy osiąść gdzieś na dłuższą chwilę, chcemy oddać nasze życie pewnym zasadom, normom obowiązującym wszystkich dookoła. Pożegnać się z pewnym stylem bycia i ponownie przywitać się; „powrócić” do normy (czymkolwiek ona jest).

Żal za przygodą. Za Wolnością – tą fizyczną, radością z przemieszczania się, ciągłego ruchu, poczucia pełnego panowania nad sobą, realnością swych decyzji. Żal za możliwością powiedzenia sobie „jestem daleko od problemów które zostawiałem za sobą, to nie dzieje się w mym pobliżu, gdzieś daleko, poradzą sobie beze mnie”

Zawsze przychodzi jednak czas powrotu i zmierzenia się z rzeczywistością. To jest chyba piękne. 
Gdyby nie nawet te nie emocjonujące wyzwania które życie stawia przed nami w codzienności, szara rzeczywistość dnia codziennego (kto taką ma? Bo to fajne wyrażenie ale czyje życie jest tak naprawdę szare?) to nie potrafilibyśmy docenić radości którą daje nam wolność podróży, Z drugiej stron gdyby nie niewygody trasy to czy docenialibyśmy wspaniałą rzeczywistość naszego domostwa? Pisze jakbym wrócił 
z jakiejś dżungli a ja nawet nigdzie daleko nie wyjechałem ale psychicznie mój dom był bardzo odległy. Czy coś takiego… ;)

Odkrywam mój Dom (w każdym znaczeniu tego słowa, przynajmniej każdym mi znanym) na nowo. Szkoda, ze musiałem na dwa miesiące go opuścić by taki proces się zaczął ale chyba było warto. Tak świadomy wartości tych czterech ścian i tego co pomiędzy nimi (nie chodzi bynajmniej o przedmioty, chociaż cóż móc sięgać po własne książki zawsze przyjemnie ;) ) chyba nigdy nie byłem. Niech żyje spokój w domku. Warto do tego dążyć. I do tego wracać.

A.

PS. Nie, nie przestałem tutaj pisać, a jak ktoś uważa, że uzewnętrzniam się jak nastolatek z problemami – no cóż trudno. Tak długo jak nikogo nie krzywdzę ani nie przeszkadzam komuś to sobie będę tu publikował. Albo tak długo jak mi się to nie znudzi.
A co.