czwartek, 29 czerwca 2017

„Tyle sprzętu a dupa mięknie” a może jednak nie.







Ponieważ chwilowo nie bardzo mam czas ani sposobność na pisanie recenzji sprzętu to oddam się teoretycznym dywagacjom. One też są ważne, może mniej ale są ;)
W środowisku EDCowym i ogólnie survivalowym ludzie dzielą się na dwie grupy.
„Fanatyków zakonu Taniej Mory, Jeszcze Tańszej Piły z Lidla a jak ostrzyć to też tylko na lilowych, to my mamy rację bo jesteśmy biedn… niebogaci oraz „Ha Ha używasz mory? Jeśli Twój nóż nie kosztował 500$ to jest nic nie wart tak jak i Ty i na survajvalu to się nie znasz”. Serio po przejrzeniu iluś for, grup facebookowych, spotkaniach z ludźmi, wypadami z kuplami dochodzę do takich wniosków.
Jesteśmy podzieleni. Jednak moim zdaniem bardzo niesłusznie. To, że nie masz hajsu na mega drogi sprzęt nie sprawia że to ty jesteś ten uciśniony, ukryty talent z podciętymi skrzydłami co to ma całą wiedzę świata ale niestety w większości teoretyczną , a jak masz kasę na fajne zabawki to jesteś chamem, bucem i nic o świecie ani przetrwaniu nie wiesz.
Bo oczywiście kiedy nie mamy drogiego sprzętu a inni mają to musimy im jakoś dopiec bo to by było straszne, gdyby okazało się, że oni są lepsi. I odwrotnie.
Ta granica podziału jest jakaś dziwna. Np. posiadaczom drogiego sprzętu zarzuca się w wariancie [a] – „ty to tylko zbierasz te noże, trzymasz w szafce czy gablotce, czasami wyjmiesz popatrzeć a i wtedy dotykasz tylko przez szmatkę bo zostaną odciski palców” lub [b] – „ jak możesz używać noża za taką kasę do otwarcia konserwy?! Więc co będziesz robić jeśli masz drogi sprzęt to będzie niedobrze.
Z drugie strony jeśli masz sprzęt zbyt tani np. jakąś Columbię to nie ważne ile potrafisz. Jak świetnie obeznany jesteś w temacie, masz genialne umiejętności w nauczaniu technik czy generalnie jesteś świetnym człowiekiem. Nie, jeśli masz jakiś ekwipunek powszechnie uznany za nic nie wart to większość będzie na Ciebie patrzeć przez pryzmat ekwipunku a nie zasług czy wiedzy.
Nie podoba mi się taki stan rzeczy, raczej nie wiele mogę zmienić ale milczeć nie zamierzam.
Każdy ma prawo do takiej pasji jaką chce. Jeśli ktoś nie ma czasu czy ochoty chodzić do lasu a kupuje wielkie leśne łomosekatory i otwiera nimi paczki albo kroi pomidorka to jego prawo.
Gdy ktoś nie ma hajsu lub nie czuje potrzeby wydawać go na sprzęt a chce iść do lasu pobytować, podszkolić się czy spędzić po prostu czas to niech tak robi. I tak jest lepszy od tych co tylko przed kompami siedzą i piszą o chodzeniu do lasu ;)
Wyjątkowo mocno poczułem ten podział i nieprzyjemne emocje które dookoła się pojawiły. Obrywam z obu stron ;) Gdyż większość mojego sprzętu to raczej tanie popularne elementy co czyni mnie „gorszym” od tych co mają super sprzęt, a jednocześnie mam kilka perełek np. piłę składaną Laplandera czy jakiegoś customowego noża których szkoda mi używać mi przy niektórych okazjach przez co wystawiam się na lekkie wyśmianie przez kolegów.
NIE WAŻNE JAKĄ MASZ PASJĘ I JAK JĄ REALIZUJESZ. WAŻNE ŻE SPRAWIA CI TO PRZYJEMNOŚĆ I TAK DŁUGO JAK NIE SZKODZISZ INNYM (ale tak naprawdę, a nie że komuś się nie podoba co masz w kieszeniach albo jaką kosę w plecaku) TO TO RÓB. LUDZIE Z PASJĄ SĄ SIŁĄ TEGO ŚWIATA :)
 Pozdro
A.

wtorek, 27 czerwca 2017

Nocą myśli me niespokojne. Z dzienniczka wychowawcy.

        To jest ten moment. Chwila kiedy muszę przelać swe myśli na papier bo nie mam z kim pogadać. Bynajmniej nie dlatego, że nie mam znajomych ani przyjaciół, co to to nie. Jest już po prostu dość późno a ja siedzę na korytarzu ośrodka w którym jestem na kolonii jako wychowawca. Pilnuje wszystkiego i wszystkich niczym szeryf miasteczka na dzikim zachodzie z tą tylko różnicą, że nie jestem szeryfem a wychowawcą kolonijnym i moim rewirem jest piętro budynku a nie jakaś preria czy co to tam na Wild Wescie jest.
Chciałem pochylić się nad jednym zagadnieniem. Pochwalić zawód (o ile możemy tu o takowym mówić) jakim jest wychowawca kolonijny/instruktor na obozach z dziećmi i młodzieżą. Po pierwsze bardzo fajnie wpisuje się on w moją wizję wolności. Dość mało mnie ogranicza (wiadomo, że trzeba dbać o bezpieczeństwo swych podopiecznych i to jest najważniejsze, poza tym trzeba realizować program), sprawia mi to olbrzymią satysfakcję (nie wiem co może równać się z sytuacją gdy dzieciak, który na początku obozu najbardziej tęsknił za rodzicami i nie chciał w niczym uczestniczyć bo przecież "ja chcę do domuuu..." ostatniego dnia mówi, że mógłby tu jeszcze zostać), pozwala odwiedzać nowe miejsca, często bardzo ciekawe i ładne. Podczas obozów zwłaszcza tych ze starszymi dzieciakami mam okazję dzielić się moimi zainteresowania, pasją do spędzania czasu w lesie i związanego z tym umiejętności. Roboczo mogę to nazwać "instruktor od zajęć survivalowch" (szkoda, że nie instruktor survivalu, nieskromnie powiem, że wiedzy i umiejętności mi nie brakuje zarówno samych technik przetrwania, jak i praktycznego ich przekazywania, jednak nigdy nie dorobiłem się papierka. Muszę to w najbliższym czasie nadrobić). Upraszczając wszystko skrócę to w pięknych słowach - dostaje pieniądze za coś co lubię robić i sprawia mi przyjemność. Brzmi jak marzenie co? A ja to realizuję. Wiadomo, że idealnie; sielankowo nie jest zawsze może trafić się jakiś problemowy uczestnik czy kłopotliwa sytuacja jednak wszystkie zalety takiego zajęcia przysłaniają mi te nieliczne wady. A jeszcze lepiej powiedzieć wyzwania :)
Żałuje jedynie, że jest to praca raczej sezonowa, lato zima więcej pracy w tym zawodzie ni ma. Oczywiście są zielone szkoły czy wycieczki integracyjne ale to już nie to samo. Nie ma się takiej relacji, więzi z uczestnikami. No i jeśli ktoś np. studiuje dziennie to prawie zupełnie dyskwalifikuje go to w  śródrocznej pracy.
Uff, chyba powoli mogę iść się kłaść, wszystkie dzieciaczki śpią. A i po zapisaniu tego wszystkiego mniej myśli telepię się we łbie, może łatwiej będzie zasnąć. W końcu czeka mnie pracowity dzień pełen wrażeń a i na jutrzejszy wieczór mam sporo zaplanowane - ogarnianie spraw innych obozów na które jadę do pracy, dwóch wyjazdów harcerskich i pewnie miliona innych spraw. Teraz już nie dam rady.
Powodzenia w życiu Wam życzę i do zobaczenia na Szlaku!
A.

niedziela, 25 czerwca 2017

Najważniejszą wartością w moim życiu jest...




 "Wartością może być dowolny przedmiot, idea lub instytucja któremu jednostka przypisuje ważną rolę w życiu, a dążenie do jego osiągnięcia traktowane jest jako konieczność ze względu na zaspokajanie potrzeb jednostki. Zewnętrznym przejawem wartości jest obserwowalne zachowanie."
                                                                                                  (za Wikipedią, link na dole)

        Każdy człowiek czy tego chce, czy nie, niezależnie także czy o tym wie, czy ma tego świadomość żyje według pewnych wartości. W coś wierzy, czemuś oddaje szacunek, coś jest dla niego ważne.
Moim zdaniem jest to bardzo istotna sprawa znaleźć to coś. Tę sprawę, idee, rzecz (lub w liczbie mnogiej, kto nam zabrania?) która będzie popychała nasze życie do przodu, będziemy o niej myśleć, do niej dążyć; a gdy ją osiągniemy to mam nadzieję zamiast pustki po spełnionym celu znajdziemy spokój i szczęście. 
Poszukiwania najlepiej zacząć od zastanowienia się - czego utrata lub zmniejszenie sprawi, że będę czuł niepokój lub stres? Dla jednych będzie to kontakt z rodziną, dla innych dostęp do wiedzy, niektórzy do poczucia bezpieczeństwa potrzebują pieniędzy. Ilu ludzi tyle tak naprawdę wartości. Każdy może inaczej interpretować jedną kwestię.
Gdy już znajdziemy to COŚ powinniśmy zacząć do tego dążyć. Przeanalizować co nas do tego czegoś przybliża, może jakieś działania nam utrudniają, oddalają nas. Czasami będzie to wymagało od nas zupełnego obrócenia swojego życia o 180 stopni, jednak jeśli odpowiedzieliśmy sobie zgodnie z naszym sercem na  pytania przy poszukiwaniach to raczej będzie to cena warta poniesienia.

Jakiś czas temu próbowałem sobie odpowiedzieć na pytanie co ma dla mnie najwyższą wartość. Jakie zjawisko jest najbliższe memu sercu i co ma mi wyznaczać kierunek stąpania po ziemskim padole? Po dogłębnej i szczerej analizie chyba to znalazłem. Jest to WOLNOŚĆ. Ale nie dzika, niczym nie skrępowana jak nieposłuszny Kozak na Siczy Zaporoskiej tylko wolność nie przeszkadzająca innym. Wiem, że to dziwne samemu nakładać ograniczenie na swoją wolność ale kiedy to co sprawia mi przyjemność - w tym wypadku swoboda moich życiowych wyborów czy działań sprawia komuś przykrość, ból albo jakoś na niego negatywnie oddziałuje to nie czuł bym się z tym dobrze. Zwłaszcza w wypadku bliskiej mi osoby. A chyba nie o to chodzi.
Tak więc postanowiłem w moim życiu dążyć, do wolności, która nie będzie innym wadzić. Jednym  z tego przejawów (dążenia, nie przeszkadzania) może być spisywanie moich kłębiących się w łepetynie myśli i spisywanie ich tutaj.
Z innymi przejawami mej wolności muszę trochę poczekać, wprowadzać będę je powoli patrząc jak reaguje na nie świat, jak reaguje ja sam. Na razie wyjeżdżam na najbliższe 2 miesiące do pracy. Ruszam w trasę, będę szedł i to po trochu także da mi wolność :)
Zobaczymy jak to jest z tą wolnością i czy da się ją uchwycić.
Wszystkiego dobrego, bądźcie wolni!
A.

Cytat z Wikipedii :
Wartości [online]. Wikipedia : wolna encyklopedia, 2017-03-05 14:48Z [dostęp:
2017-06-25 23:38Z].
Dostępny w Internecie: //pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Warto%C5%9Bci&oldid=48729439

Lepiej iść spokojnie czy biec pod presją czasu










                   Po raz kolejny się to dzieje... Wiele spraw zostawionych na ostatnią chwilę, z czego to już tak naprawdę ostateczna z tych końcowych, przed samym końcem czasu chwil. (Poprzednie zdanie jest dość dziwne, ale dobrze oddaje mętlik w mojej głowie ;) )Nie wiem czy to jakiś mój wewnętrzny problem, coś jak błąd w oprogramowaniu ale nie potrafię zebrać się do zrobienia czegoś gdy jest jeszcze dużo czasu.
Jest to po prostu poza moim zasięgiem.  Jeśli mam coś np. napisać na piątek to rzadko kiedy zacznę o tym myśleć wcześniej niż w czwartek w nocy lub jeśli jest to coś naprawdę trudnego to w środę.
Na szczęście nie było w moim życiu jeszcze zbyt wielu sytuacji gdy przez moje odkładanie spraw na później ktoś poza mną ucierpiał. Zbyt wielu bo niestety kilka takich sytuacji miało miejsce...
Do refleksji na ten temat skłoniła mnie pewna kwestia. Im jestem starszy, im poważniejsze funkcje społeczne, czy tez w pracy lub  pewnych organizacjach pełnię funkcje tym spoczywa na mnie większa odpowiedzialność. Nie zrobienie czegoś bo odłożyłem to za bardzo, albo nawet wykonanie powierzonego zadania jednak za późno nie ma tak mocnego wpływu na otaczającą rzeczywistość gdy dotyczy tylko mnie lub kilku najbliższych osób jak wtedy gdy jest to projekt angażujący wielu ludzi, często nie znanych osobiście.
Staram się jakoś nad tym pracować jednak działa tutaj bardzo efekt kuli śniegowej. Przypuśćmy dziś chcę zmienić swoje życie, zacząć wszystko co tylko jestem w stanie robić na bieżąco. Jednak czekają na mnie zaległe rzeczy z ostatnich dni (tygodni, miesięcy) i muszę się nimi zająć bo zostały godziny do końca czasu (modne zagramaniczne słowo deadline) zostało tyle co kot napłakał lub już został nawet przekroczony.
Dlatego nie mogę się zająć tym na co jeszcze mam czas a sprawami zaległymi. Odkładam więc to co mogę i poświęcam się czemu innemu. W ten sposób gdy kończę często na sprawy, które pozwoliłem sobie odłożyć nie mam już wystarczająco czasu i tak w koło Macieju.
Z jednej strony mam pewna cechę, która wiele może tłumaczyć - nic tak nie motywuje mnie do działania jak stres. Umiem odnaleźć się w stresującej sytuacji, działać pod wpływem stresu, jednak bardzo negatywnie on na mnie wpływa - zachowuję się niezgodnie z moimi przekonaniami, potrafię być nie miły w stosunku do przyjaciół czego potem bardzo żałuję i długo pozostaje w mojej głowie. Gdyby nie to to dużo rzeczy mógłbym robić na ostatnią chwilę, zwłaszcza tych dotyczących tylko mnie i sprawa byłaby załatwiona.
Jednak ponieważ zależy mi na innych muszę zacząć nad tym pracować. To chyba krok w tak wykpiwaną przeze mnie dorosłość. Jak przestanę odkładać rzeczy na później już tylko krok czeka mnie od mieszkania, kredytu, małżeństwa i pracy w korpo ;)
Mam nadzieję, że tak się nie stanie bo coś sobie postanawiam. Przez najbliższy czas spróbuję ze sobą walczyć i robić jak najwięcej rzeczy od razu. Będzie to ode mnie wymagało także ustalania hierarchii ważności wszystkich spraw. Zapisuję to żeby móc wrócić do tego wpisu w tej pewnej formie zapisu mych myśli (rodzaj pamiętnika?).
Życzę sobie powodzenia i Wam wszystkim w stawianiu sobie wyzwań.
A.

piątek, 23 czerwca 2017

Potrzeba iścia


    



               Nie wiem czy tylko ja tak mam, ale jeśli nie podzielę się z kimś moimi przemyśleniami, nurtującymi mnie problemami czy nawet sprawami dnia codziennego czuję się źle.
Zdarza mi się późnym wieczorem czy wręcz nocą nakłaniać przyjaciół na rozmowy. Często na nietypowe  lub  całkiem normalne tematy jednak niekoniecznie takie, którymi inni się normalnie dzielą.
Już jakiś czas temu stwierdziłem, że takie rozmowy są mi potrzebne do zachowania akceptowalnego dla mnie poziomu mojej psychiki. A jako, że życie weryfikuje różne sprawy to nie zawsze mam możliwość "wygadania się" komuś zaufanemu.
Zupełnie innym aspektem jest rozwój moich pasji. Są dość rozległe ale kręcą się wokół takich zganień jak survival, buschraft, noże... Może to będzie okazja do mojego w tych tematach rozwoju lub chociaż dzielenia się z innymi?
Zobaczymy.
Na razie życzę wszystkiego dobrego każdemu kto to przeczyta i dążenia do własnych Marzeń.
Jak nie marzeń to chociaż tych przyziemnych planów. Może mi się uda spełnić jeden z nich coś tu pisząc?
Powodzenia :)
A.