środa, 30 sierpnia 2017

Walden






Dzisiejszym wpisem chcę zrealizować pewną misję. Wiem, że nie mam zbyt wielu czytelników ale jeśli uda mi się wpłynąć na choć jedną osobę to uznam to za sukces.

Pisałem już trochę o wolności, nie przywiązywaniu się do przedmiotów, życiu w drodze. Gdzieś głębiej mam nadzieję dało się zauważyć szacunek do Natury, zachętę do przebywania w Niej.

Jest pewna książka, zbiór esejów którą mogę uznać za pośrednie źródło mych przemyśleń na te tematy. Dzieło, które może na pierwszy rzut oka niezbyt współczesne, nie odnoszące się do bieżących wydarzeń i takie które nie wniesie nic do postrzegania obecnego świata, jednak to tylko pozory…

Chodzi mi o „Walden” a właściwie używając pełnego tytułu „Walden, czyli życie w lesie”
pióra amerykańskiego pisarza, transcendentalisty Henry’ego David’a Thoreau.
Jest to zapis jego przemyśleń z pewnego eksperymentu – na dwa lata przeprowadził się do własnoręcznie wybudowanej chaty i żył z pracy własnych rąk w pobliżu prawdziwej Natury. Wyrażał tym swój sprzeciw wobec ówczesnego świata zachodniego – jego uprzemysłowienia, przesiąknięcia konsumpcjonizmem i znieczulenia na niszczenie przyrody.
Autor chciał zachęcić czytelników do myślenia, analizy stylu życia, zwrócenia uwagi na realne potrzeby.
Proponuje odmienny styl życia – nastawienie na samodzielność, świadomą egzystencję, graniczenie do minimum niezbędnych potrzeb, nastawienie na poznanie samego sienie a to wszystko w kontakcie z Naturą która ma być inicjatorem tego wszystkiego, źródłem poznania.
Osiemnaście esejów na różne tematy, które ukazują rok życia w chacie, zwraca uwagę na najważniejsze aspekty życia człowieka, czasami na zasadzie kontrastu, stają się zachętą do przemyśleń nad dzisiejszym światem i tym do czego zmierzmy.


Wracając jednak do misji tego wpisu – nie będę teraz recenzował tej ksiązki (może czas na to jeszcze nadejdzie) ani przybliżał bardziej jej treści.
Proszę jeśli masz taką możliwość - zapoznaj się z nią.
Nie jest to dzieło nieskończenie długie, ani ciężko dostępne. Łatwo tę książkę nabyć w nowym eleganckim wydaniu, za niewielkie pieniądze. Jest do znalezienia w sieci do pobrania. Nie zachęcam nikogo to piracenia, jednak stwierdzam zatrważający fakt że treść tego dzieła jest w Internecie do zdobycia.
W różnych miejscach są fragmenty a na Wikipedii szczegółowe streszczenie.

Może gdyby więcej osób przeczytało tę książkę to spojrzenia na niektóre sprawy byłoby inne?
Jeśli się z nią zapoznasz i zechcesz się ze mną podzielić przemyśleniami to napisz w komentarzu, albo spotkajmy się pogadać (mam świadomość kto to czyta ;) )



„Zamieszkałem w lesie, albowiem chciałem żyć świadomie, stawiać czoło wyłącznie najbardziej ważnym kwestiom, przekonać się, czy potrafię przyswoić sobie to, czego może mnie nauczyć życie, abym w godzinę śmierci nie odkrył, że nie żyłem. Nie chciałem prowadzić życia, które nim nie jest, wszak życie to taki skarb; nie chciałem też rezygnować z niczego, chyba że było to absolutnie konieczne.

Henry David Thoreau – Walden, czyli życie w lesie



Dziś tak bez głębszej treści ale może kogoś sprowokuję do lektury. 
A.

niedziela, 6 sierpnia 2017

Kto komu ma służyć?

Ostatnio prowadząc któreś z kolei zajęcia z ognisk w te wakacje (jeśli nie jestem już w stanie powiedzieć które to może znaczy, że było ich za dużo? ... nie ;) ) zorientowałem się, że mój nóż ma luzy. Mówię tu o  Rat 1 więc typowym znanym i lubianym folderku (nóż składany).
Nie przejąłem się tym jakoś bardzo ale od razu po powrocie z lasu do ośrodka w którym mieszkam wyszperałem wśród mych gratów specjalny zestaw kluczy i zabrałem się do regulacji. (Tak wożę, taki zestaw, tylko do jednego noża skręconego na imbusy/torxy).
Dość się zmartwiłem, że nie ma jednej z 4 podkładek, pomyślałem sobie że może tak już było wcześniej i wystarczy wyregulować. Rozkręciłem nóż, rozebrałem większość elementów, wyczyściłem, zmyłem jakimś rozpuszczalnikiem (zmywaczem do paznokci z rzeczy programowych obozu dziewczęcego) resztki smaru, przetarłem wszystko mokrymi chustkami a potem do sucha papierem. Dziewczyny z kadry dziwnie się na mnie patrzyły bo takie dbanie o nóż to dość niecodzienny widok, jednak coś tam rzuciły że ciekawa zajawka. Po skręceniu całości problem nie zniknął. Zawiedziony włożonym trudem i brakiem rezultatów skręciłem szybko nóż i poszedłem robić coś innego.
Jakiś czas później podjąłem jeszcze jedna próbę konfrontacji - na prędkości między zbiórką z przygotowaniem na zajęcia a wyjściem z ośrodka trochę na kolanie próbowałem wyregulować główną oś.  Nie udało mis się to co wprawiło mnie już w irytację. Potem cały dzień (z cały czas używanym nożem w kieszeni) chodziłem lekko rozdrażniony.
Dopiero po którymś z kolei użyciu noża dotarło do mnie, że wcale nie musi on być idealnie skręcony. Nawet w obecnym stanie jest możliwe wykonanie nim większości o ile nie wszystkich postawionych przed nim zadań. Wraz z tą świadomością przyszła druga konkluzja - ile czasu i nerwów poświęciłem temu nożowi. Mogłem swoje myśli zająć czymś ważniejszym, jedną ze spraw, z którą muszę się uporać a czas przeznaczyć np. na odpoczynek. W praktyce nic nie osiągnąłem, musiałem tylko sam siebie przekonać, ze tak jak jest - jest dobrze.
Po spojrzeniu na to wszystko z perspektywy chwili (ciężko powiedzieć czasu gdy minął jeden dzień) przeraziłem się swoim podejściem. Zawsze byłem zafiksowany na punkcie sprzętu, a noży to już w szczególności. Miałem i mam ich dużo, poświęcam im czas (pogłębianie wiedzy, serwisowanie - ostrzenie itp.), i jestem dumny z posiadanego przeze mnie zasobu wiedzy.
Jednak patrząc wstecz przypomina mi się wiele momentów kiedy to przez to, że któryś np. zgubiłem, zepsułem czy coś innego się z którymś nożem stało to ja angażowałem się emocjonalnie. A tak chyba nie powinno być przynajmniej nie w takim stopniu.
To te noże czy wszystkie inne otaczające nas przedmioty mają nam służyć nie my im. Mają sprawiać, że nasze życie ma być łatwiejsze, bardziej komfortowe czy ciekawsze; milsze ale nie mogą nam go ustawiać. Sam siebie zatrzymałem na drodze do niewoli w tym stanie. Wiem, że i tak jestem w tym głębiej osadzony niż większość innych osób ale i tak się cieszę, że postaram się nie brnąć dalej. Potrzebuję więcej samokontroli. Więc dzisiaj tego życzę sobie i Wam (o ile jakieś Wam istnieje ;) ) - samokontroli i wolności w życiu. Wolności od posiadanych przedmiotów i negatywnych emocji z tym związanych.
A.

środa, 2 sierpnia 2017

Wszędzie dobrze... ale w drodze najlepiej?


Witajcie!
Jakoś tak się złożyło że w ostatnim czasie nic nie napisałem. Chociaż może lepiej odda stan faktyczny zdanie - nic nie opublikowałem tutaj. Napisałem sporo - w notatniku, zeszycie z pomysłami na teksty, publikacje; niektóre całkiem szerokie. Ale wszystko to zbiorę, poukładam i część może pokażę światu dopiero we wrześniu/może październiku. (może już na własnej platformie ;) ) Nie jestem tego w stanie teraz ogarnąć. Fakt ten wiąże się z moimi dzisiejszymi przemyśleniami. Może trochę osobiście, sporo odwołań do wydarzeń dni ostatnich, jednak tak ma być. Wylanie z siebie tych myśli pozwoli mi je sobie spokojnie ułożyć, przejść dalej i działać.
Będąc cały czas w ruchu, w drodze, w podróży, poza domem - czuję, że robię to co kocham, co chce robić. Jednak nie zawsze mogę się tym cieszyć w pełni. Przychodzi ten moment kiedy denerwują nas (a przynajmniej mnie) różne niedogodności związane z ciągłym przemieszczaniem się, spaniem w hotelu, ośrodku, namiocie czy w pociągu. W pewnej chwili zaczyna to przeszkadzać. Brakuje przedmiotów pozostawionych w domu. Słaby prysznic, słaby internet. Trzeba załatwić coś do czego potrzebny jest dokument który leży w domu, w segregatorze. Chcemy czasami usiąść, odpocząć sobie (najlepiej pod Lipą c'nie Kochanowski? ;) ) a nie możemy - tutaj biegiem bo pociąg, tutaj trzeba się zajmować grupą, tu sytuacja kryzysowa na którą trzeba zaradzić. Czasami po prostu jest super ekipa, noc ciepła i bez komarów i sen schodzi na niższy priorytet. Wtedy ogromną rolę odgrywają przerwy pomiędzy obozami (międzyturnusówki) te 2 dni przed odjazdem dalej. Czas na wypranie, wymycie się, odespanie, przepakowanie. Jest to naprawdę wielka wartość. Jednak zdarza się, że coś pójdzie nie po naszej myśli np. autokar się zepsuje, trzeba przerzucić dużo bagaży i sprzętu, potem wracasz już ma być chill, masz parę godzin wolności i nagle ekipa z którą miałeś resztę dnia spędzić musi jechać pomóc komuś - znowu zawiodła maszyna, samochód nie pojedzie dalej. Nie można odpuścić takiej wyprawy a imprezować można przecież i w samochodzie.    Wtedy z zaplanowanego chillu, spokojnego ogarniania sobie wszystkiego jest mega napięty czas i ciągle się coś dzieje, niby bardzo cenię sobie taki stan, dobrze się w nim czuje jednak bez przesady. Czasami trzeba odpocząć. Teraz powoli dochodzę do siebie. I mam bardzo ważny wniosek. Trzeba sobie czasami jednak czas na odpoczynek uwzględnić. Taki nienaruszalny, w trakcie którego nie mamy zamiaru wykonywać żadnych aktywności. I z zapasem na to żeby w razie niespodziewanego móc na to odpowiedzieć i dalej mieć czas odpocząć.
Chyba nie uda mi się osiągnąć takiego stanu zbyt szybko ale łudzę się, że jak to napisze to będzie mi łatwiej.
Powodzenia w waszych aktywnościach i znajdujcie czas na odpoczynek.
A.