poniedziałek, 14 lutego 2022

No ładnie...

 W poprzednim poście (niemal dokładnie rok temu!) piszę o ważnych decyzjach życiowych, zawodowych które mnie czekają czy już trwają.

Patrząc wstecz z miejsca gdzie jestem dzisiaj to ostatnie dwanaście miesięcy przyniosło ogrom zmian. Mieszkam gdzie indziej, pracuję w innym miejscu, trochę popracowuje tam gdzie kiedyś, pewne mosty spaliłem. 

Pisanie tutaj miało jakieś terapetyczno-uwalniające skutki więc może tu wrócę? Albo będzie to kolejne pole do publikowania gdzie nic nie będzie publikowane? Zobaczymy. 

Tymczasem 

poniedziałek, 8 lutego 2021

Głos z przeszłosci

 Przed chwilą wyświetliło mi się jakieś powiadomienie na Facebooku odsyłające do jakiegoś starego wpisu. Od niechcenia kliknąłem i okazało się że to link do tego bloga. Obudziły się miłe wspomnienia, znalazłem stare loginy i oto jestem z powrotem :)


Wiele złego i dobrego wydarzyło się w moim życiu od ostatniego wpisu tutaj, jednak wiele kartek i karteczek moim niedbałym pismem zapełniłem, zwłaszcza ostatnio, co oznacza że dalej jest we mnie potrzeba zapisywania różnych myśli, dalej pomaga mi to je uporządkować i przetrawić.

Ocenie jestem na zakręcie różnych decyzji zawodowych, życiowych... No generalnie dzieje się ale zobaczymy - może uda mi się tutaj coś zamieszczać. 


Z fartem 


sobota, 8 września 2018

Dezyderata

"Żyć w zgodzie w sobie, sobie, żyć w zgodzie z Bogiem, bowiem
Czymkolwiek się wydaje, tak z dezyderaty powiem
Patrz - kolejny człowiek jest, gdy ty dla niego tym też
Idzie się czasem jakiś czas w dusz symbiozie"

"Co dajesz to wraca" Paweł "Aldaron" Czekalski

To właśnie w tekście tej piosenki usłyszałem słowo dezyderata po raz pierwszy. Ponieważ cierpię (wydaje mi się że nie tylko ja) na przypadłość niepozwalającą mi zachować spokoju gdy myśli zaprząta mi słowo którego nie znam przy najbliższej okazji sprawdziłem czymże owa dezyderata jest.

Momentalnie po tym jak już zdobyłem wiedzę o autorze, historii tekstu lecz także pogłoski o tym jakby był dużo starszy (a to kto jest autorem i o jakie zawiłości chodzi to trzeba sobie poszukać, w dobie Internetu wstyd tak wszystko podawać na tacy) to odkryłem że istnieją śpiewane wykonania Dezyderaty.

Poniżej podaję link do fantastycznego wykonania Piwicy pod Baranami. Już sam tekst jest niezwykły lecz tak przedstawiony staje się przeżyciem. Czymś z pogranicza odległej mistycznosci. To niby tylko słowa i muzyka jednak jest w nich Moc.

https://youtu.be/WF4ZQrbx7JU

I właściwe tu mogę zakończyć ten wpis. Jego celem nie było rozwodzenie się nad powodzeniem, historią tekstu czy analiza treści czy języka. Chciałem zostawić to słowo jeszcze jeden raz w czeluściach Internetu, tym samym zwiększając szansę że ktoś się na nie natknie i zastanowi ciekawe co to znaczy? A potem sam odkryje resztę...

Z Błękitnym Niebem

czwartek, 6 września 2018

Homo viator

Tłumacząc dosłownie trzeba by powiedzieć człowiek podróżnik. Lepsze jest jednak samo podróżnik lub pielgrzym.
Takie miano pasuje do niektórych ludzi. Niekoniecznie muszą odbywać dalekie wyprawy na przeciwną stronę globu. Czasami po prostu dołożą powrót do domu o kilka godzin czy dni. Myśląc o wypoczynku pomyślą raczej o górach, otwartej przestrzeni namiocie czy hamaku niż ni wygodnym łóżku u siebie ww mieszkaniu.
Nie jest łatwy los takich postaci. Dzisiejszy świat wymaga - ustatkowania sie, bycia poważnym a im bardziej masz zapełniony tym lepiej to o tobie świadczy. Nie wpisuje się w schematyczne myślenie większości wzdychanie za przestrzenią, wolnością jaką daje podróż. Można za sobą zostawić przynajmniej część problemów, doczesnych spraw.
Wędrując czy z plecakiem w górach czy walizką przekazując z pociągu do pociągu możemy prawdziwie żyć chwilą. Nie tym co było - rozpamietując czy zamartwiając się o przyszłość. Tylko prawdziwie realizując zapis z Pieśni Horacego - carpe diem czyli chwytaj dzień. Żyj tu i teraz bo niewiadomo co może być zaraz.
Wiadomo że żyć tak cały czas jest bardzo trudno. Chyba wtedy to też nie miałoby takiego uroku. Trzeba mieć miejsce do którego się wraca i zm którego można wyjechać. Ale nie wolno doprowadzić do zbyt długiego postoju. Wtedy możemy wsiaknąć...
Także nie bójmy się wyjść za drzwi gdzie być może a raczej na pewno czeka nas przygoda. Trzeba tylko je otworzyć i wyjść. A to czasami ta decyzja jest najtrudniejsza.
Odwagi - tego Nam życzę.

środa, 9 maja 2018

"Miły boje się Twoich powrotów..."

Powolnym krokiem podszedł do biurka, wygodnie usiadł, poprawił spadające z nosa okulary, otworzył laptopa i zdmuchnął kurz zalegający na matrycy i klawiaturze. zgodnie ze zwyczajem przed przystąpieniem do jakiejkolwiek pracy sprawdził wszystkie media społecznościowe, skrzynki mailowe oraz co tam ciekawego pojawiło się na Youtube. Z poziomu pulpitu chciał wejść do pliku w którym był rozgrzebany referat oczekujący na wenę, czas i chęci. Wodząc pomiędzy ikonami natrafił na skrót wiodący do tego bloga. "No tak... , miałem dokończyć jakiś tekst o pracy jako Święty Mikołaj...". Wszedłszy na bloga spostrzegł że wpis o grudniowej pracy nie jest dobrze opracowany. "Może by go tak dokończyć? Przecież to było tak niedawno..." Jednak gdy policzył że to już bliżej pół roku od stworzenia tego wpisu porzucił pomysł dokończenia go. Stwierdziwszy, że ma pomysły na nowe wpisy, jednak najtrudniej jest powrócić oddał głos (a może lepiej powiedzieć klawiaturę) delikatnym wyrzutom sumienia i temu cichemu głosowi który cały czas z tyłu głowy przypominał o napisaniu czegoś. Tak więc pierwsze lody przełamane i miejmy nadzieję, że niebawem znowu będzie się tu coś pojawiać :)

wtorek, 12 grudnia 2017

Mikropwyprawy



Wyprawa kojarzy się z czymś dużym. Wielka podróż. Daleki wyjazd. Przygody. Przeżycia.
Mikro to znaczy mały. Może mniej znaczący? Nieistotny?
Te z pozoru dwa niepasujące do siebie słowa tworzą termin który stał się nie tak dawno całkiem modny.
Albo inaczej - popularny. Ciężko przeprowadzić badania zakrawające o etymologię  ale z całą pewnością mogę powiedzieć (czy też napisać) że mikrowyprawy  spopularyzował Łukasz Długowski - autor bloga.
W światku buschraftowo/survivalowym popularyzują je chłopaki z ekipy Zlasowanych , zwłaszcza poprzez swój kanał.
Z tego co udało mi się ustalić twórcą tej idei jest Alastair Humphreys.
Podaje tutaj te linki by oddać swoisty hołd tym ludziom  :) i ułatwić Wam poszerzenie wiedzy na ten temat.

Mi osobiście ciężko przypomnieć sobie czy najpierw o mikrowyprawach usłyszałem czy przeczytałem w Internecie. Wydaje mi się, że wydarzenia te pokryły się mniej więcej w czasie.
Od razu jednak gdy zapoznałem się z tą ideą to spodobała mi się. Bo czym właściwie są te mikrowyprawy?
Nie będę cytował innych a podejmę się leksykograficznego wysiłku stworzenia własnej definicji.
Mikrowyprawa - krótka, niedaleka przygoda w terenie.
Krótka - często odbywająca się w środku tygodnia. Nie trzeba na jej przeżycie czekać do weekendu. Wystarczy prosto z pracy/szkoły/uczelni wyruszyć w teren. Spakować się poprzedniego dnia i zaopatrzony w ekwipunek iść realizować obowiązki dnia codziennego.Potem od razu lecieć w teren :) Można kupić parę godzin pomiędzy wyjściem z pracy/szkoły a porą na pójście spać. A w ogóle najlepiej zostać spać w lesie.
Niedaleka - żeby to wszystko było realne niestety nie będzie nam dane wyruszyć gdzieś bardzo daleko. Chcemy jak najmniej czasu poświęcić na podróż, a jak najwięcej czasu w terenie, na działaniu (którym może być nicnierobienie ;) ). Z jednej strony to wada, ale gdy spojrzymy na to inaczej może to być zaleta. Mamy okazje by poznać nasze najbliższe okolice, planując wypad prześledzić mapy w poszukiwaniu miejscówki. Czasami niestety nie znamy naszych Małych Ojczyzn. Takie mikrowyprawy są świetną okazją do nadrobienia tego.
Przygoda - przeżycie czegoś. Już sam fakt, że spędzamy noc/czas (bo niekoniecznie musimy gdzieś nocować) inaczej niż zazwyczaj jest czymś ciekawym. Jeśli zdecydujemy się na nocleg w lesie to każdy kto to już kiedykolwiek robił potwierdzi, że nawet jeżeli jest to któraś z kolei noc w lesie to doświadcza ona wielu wrażeń. To wszystko co nas otacza, inne dźwięki, zapachy... To już samo w sobie może być przygodą. Trzeba tylko odpowiedniego podejścia. A jeśli tego mało, to możemy wypad jakoś sobie urozmaicić. Gotowanie, trenowanie technik survivalu np. rozpalanie ognisk. Małe co nieco przy ognisku (to ostatnie najlepiej jeśli uda się nam wyrwać ze znajomymi, połączone z długimi rozmowami). No i pieczony boczek. To jest oddzielne ranga przeżycie :)
W terenie - nie musi to być las. Dla mnie jest to główny cel wypadów ale to moje osobiste upodobanie. Podobno frajdą mogą być mikrowyprawy miejskie. Jako wyskoki na zwiedzanie okolicy, poznawanie ciekawych zakamarków czy przeżycie np. gotowania sobie kolacji gdzieś pod mostem to ok, ciekawe. Ale nocleg w warunkach miejskich? Ja chyba zostanę przy hamaku rozwieszonym gdzieś między drzewami. W lesie :)


Jeśli jeszcze nie próbowaliście czegoś takiego to serdecznie zachęcam :)
Nie jest to nic trudnego a pozwala naładować baterie, zachować "więź" z terenem nawet gdy nie możemy nigdzie wybyć na dłużej i jest po prostu przyjemne :)

Wiadomo, że wymaga to pewnego stopnia ogarnięcia i samodyscypliny ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Ćwiczmy się w tym i stawajmy się przy okazji coraz lepsi. 

Z Błękitnym Niebem!
Pod którym chcemy żyć...








środa, 11 października 2017

Po co nóż w kieszeni?

                                        (Dawne zdjęcie mojej kolekcji, teraz ma zupełnie inny
                                         stan, nastąpiły przetasowania i wielu z nich już nie mam)

        Gdy sięgnę pamięcią w przeszłość i przeanalizuje dotychczasową mą podróż przez życie jestem sobie w stanie przypomnieć co najmniej kilka podobnych sytuacji. Początek nauki w nowej szkole, nauczycielka pyta czy ktoś może pożyczyć nożyczki; ja wyjmuję z kieszenie scyzoryk z nożyczkami. Wypad z nowo poznaną ekipą, ktoś pyta o zapalniczkę w celu otwarcia butelki. Ja mam otwieracz w scyzoryku. Trzeba przeciąć niekoniecznie bardzo równo jakąś kartkę, nie czekając na nożyczki wyjmuję nóż. Wigilia klasowa w gimnazjum gdzie nie było czym pociąć makowca.
To tylko kilka przykładów kiedy to niespodziewaną sytuację, jakiś problem można był rozwiązać przy pomocy noża noszonego przy sobie. Ale jest druga bardzo duża grupa zdarzeń. Zdarzenia zaplanowane, przewidziane czy coś w tym stylu. Gdy mam nóż to idąc do sklepu mogę kupić sobie produkty na kanapkę i wiem, że nie będę musiał rozrywać bułki. Kupując coś w foliowym opakowaniu nie muszę szukać takiego z opcją łatwego otwarcia. Noszenie noża przy sobie upraszcza niektóre sytuacje. Ale to nie jest jedyny powód dla którego nosze nóż. Jest to kwestia o wiele bardziej złożona.

Poczucie gotowości/bezpieczeństwa. Tutaj STOP - mówiąc o bezpieczeństwie nie mówię w żadnym wypadku o walce nożem, grożeniu nim czy nawet wyciąganiu go w chwili zagrożenia. Nie miałem na szczęście nigdy nieprzyjemności w stylu "on miał kaptur i twarde pięści a działo się to w ciemnej uliczce", może wynika to z mojej postury ale mam dość mocne postanowienie iż gdyby taka sytuacja zaszła to noża nie wyjmę. Może doprowadzić do tylko większych problemów. I tutaj koniec o samoobronie nożem. Temat na kiedy indziej. Pisząc o bezpieczeństwie czy gotowości mam na myśli aspekt bycia choć częściowo przygotowanym na nieprzewidziane. Bardzo dobrze koresponduje to ze scautowskim be prepared. 
Nóż/scyzoryk w kieszeni czyni mnie trochę bardziej zaradnym w wielu kwestiach. Chociaż może nie tyle bardziej zaradny bo to nasza cecha/umiejętność a pozwalający lepiej tę zaradność wykorzystać. Tutaj można wymienić dziesiątki przykładów - przelewanie paliwa i potrzeba zrobienia lejka z butelki, szybkie podkręcenie jakiejś śrubki (jeśli to pilne to można poświęcić czubek noża ;) ) czy inne. Mając w kieszeni nóż wiem, że większej liczbie przeciwności jestem w stanie sprostać.

Przyzwyczajenie, bardzo ważny powód dla którego noszę zawsze przy sobie coś ostrego. Z racji że już kilka lat stuknęło odkąd pierwszy raz zabrałem ze sobą scyzoryk gdzieś poza biwak/zbiórkę harcerską to wyrobiłem w sonie pewne nawyki. Kupując różne rzeczy w sklepie nie zwracam uwagi czy mają możliwość łatwego otwarcia. Nie patrzę czy konserwy mają opcję "zawleczki" do otwarcia. Gdy pakuję coś świeżo kupionego do plecaka nie zawsze dbam o to czy wszystkie metki czy inne zawieszki są usunięte. Po prostu nie muszę. Przyzwyczaiłem się do tego że takie sprawy mogę bez problemu załatwić od ręki. Ba, nie tylko ja ale także wielu znajomych i przyjaciół. Wiedzą, że gdy powiedzą "pożycz nóż" poza nielicznymi wyjątkami raczej nie usłyszą "nie mam".

Atrybut/symbol, ostre narzędzie noszone zawsze przy sobie towarzyszy mężczyznom od dawien dawna. Jest to następca odpowiednio łupanego krzemienia, miecza, szabli - niezależnie od okresu historycznego zawsze było coś co służyło do cięcia. Scyzoryk z małym ostrzem w XIX wieku świadczył o potrzebie ostrzenia pióra/trzcinki do pisania. Ale nie tylko w takim sensie jest to symbol. Jestem członkiem sporej społeczności która nosi przy sobie nóż. Nie ważne czy współzależą do forów, grup na facebooku czy jakiś innych form zrzeszających. Tworzymy pewną społeczność, z którą lobię się utożsamiać, także poprzez koszulki czy naszywki.
Nóż jako podstawowe narzędzie survivalowe potrafi także wyróżnić spośród innych ludzi osoby zainteresowane tematyką szeroko pojętego outdooru, buschraftu, survivalu czy prepingu. Kilka ciekawych rozmów rozpoczęło się od tego, że ktoś wypatrzył w mojej kieszeni klips albo ja u kogoś :)

Pasja - nie będę ukrywał, że interesuje się nożami. Tego zresztą już chyba nie da się ukryć, za późno ;)
To już pewnego rodzaju rytuał, że ubierając się staję przed pudełkiem z moją zbieraniną ostrości i zastanawiam się "który dzisiaj". Chyba, że mam rano mało czasu co zdarza się często to z pokoju wychodzi ze mną ten nóż który jest w spodniach od dnia wczorajszego. Noszenie noży, używanie ich, "edecowanie" sprawia mi przyjemność. Mogę gonić króliczka - szukać mitycznego graala, raz na jakiś czas zmieniając konfigurację posiadanych noży. Ostrzenie, praca w skórze, polerowanie - mogłem się tego nauczyć dzięki tej właśnie pasji. Dla niektórych takie hobby może wydać się dziwne ale ja jestem z niego dumny. Już jako młody nastolatek mogłem zaplusowac u mamy ostrząc noże w kuchni. Filatelista (których broń Boże nie potępiam, sam miałem kiedyś epizod zbierania znaczków) może najwyżej poopowiadać o swoim klaserze  ;)

 Mam nadzieję, że rozjaśniłem delikatnie kwestię "po co Ci nóż?".
Wiadomo, ze można by pewnie pisać na ten temat całe eseje, ale ja przelałem na papie... na klawiaturę? na ekran? nie wiem... Przelałem tutaj swe główne myśli dotyczące tego zagadnienia

Pozdrawiam i miłego dnia (lub bardziej adekwatnie do obecnej pory gdy pisze te słowa nocy) :)

PS. W ramach obczajania funkcji tej platformy gdzie piszę dodałem opcję obserwowania. Nie wiem co to daje może jakieś powiadomienia ale pomyślałem,  że o tym wspomnę :)